Dzisiaj nie będzie żadnych opisów,natomiast bardzo bym prosiła o wyrażenie szczerego zdania na temat niżej zamieszczonego tekstu. Moja córka jest w trakcie pisania książki.Chciałaby poznać opinię obcych ludzi,gdyż jak wiadomo rodzina i znajomi zawsze pochwalą:) Prosi więc o obiektywną ocenę.Ma 13 lat,czyta chyba więcej ode mnie i ciągle coś tam skrobie:)
Przepowiednia
„Przepowiednia
mówi, że w dniu, kiedy wszystkie planety utworzą równy rząd, na świat przyjdzie
czwórka dzieci, które ocalą krainę Verilionu przed upadkiem.”
Rozdział 1
Wizyta
Corrie szła właśnie w stronę swojej przyczepy,
kiedy usłyszała znajomy głos. To Colin ją wołał. Westchnęła cicho i ruszyła z
powrotem do namiotu. Czego on znów chce?-
pomyślała. Zastanawiała się, czy dzisiaj każe jej trenować dodatkowo z
końmi czy nauczyć gołębie nowej sztuczki. A może będzie miała szczęście i zleci
jej jedynie wyprowadzić psy?
Minęła klatki gołębi i skręciła w prawo.
Przeskoczyła niskie siatkowe ogrodzenie i prześlizgnęła się przez otwór w
wielkim cyrkowym namiocie. Colin, szef cyrku, siedział na jednym z miękkich
krzeseł w loży.
- Już miałem cię znowu wołać.
- Ja też się cieszę, że cię widzę –
powiedziała dziewczyna z nutką ironii w głosie.
- Bardzo śmieszne, Corrie! – odparł
mężczyzna. – Ktoś do ciebie.
Na oblicze Corrie wstąpiło zdziwienie, ale
za chwilę jego miejsce zastąpił strach.
- Ktoś? – zapytała cicho.
- Szkoda, że nie widzisz swojej miny!
Wyglądasz jak… – zażartował Colin, ale widząc jej miażdżące spojrzenie szybko
dodał – To nikt taki. Jakieś dwie babki. Czekają przed wejściem.
- Okej.
Dziewczyna wyszła tą samą szczeliną i obeszła
namiot dookoła. Chociaż jej niepokój zelżał, to jednak nie ustępował. Czego
mogą chcieć od niej te dwie kobiety?
Kiedy zauważyła swoich gości, odetchnęła z
ulgą. Dwie panie, jedna przed trzydziestką, druga na oko dwudziestoparoletnia
rozmawiały przyciszonymi głosami. Jedna z nich wyraźnie się nad czymś
zastanawiała. Nie wyglądały groźnie.
Ale nigdy nic nie wiadomo…
Corrie podeszła do nich szybkim krokiem.
- Witaj! To ty jesteś Corrie? – zapytała ta
o parę lat młodsza.
- Tak… To ja.
Zanim dziewczyna zdążyła zapytać, o co
chodzi starsza kobieta oznajmiła:
- Przyszłyśmy z tobą porozmawiać. Jeśli nie
masz nic przeciwko, oczywiście.
Owszem,
mam - pomyślała. - Jestem zmęczona,
chce mi się spać. Ale na głos powiedziała:
- Oczywiście, zapraszam do mnie.
Słońce już prawie zaszło, kiedy Corrie
parzyła herbatę dla swoich gości, siedzących na jej łóżku.
Corrie siedziała na składanym krześle w
swojej przyczepie i z narastającą irytacją i zniecierpliwieniem przysłuchiwała
się temu, co miały jej jeszcze do powiedzenia te dwie kobiety.
Jak na razie dowiedziała się, że magia naprawdę istnieje, tak samo jak
czarodziejki, jednorożce i smoki… Zastanawiała się, co jeszcze spróbują wmówić
jej rozmówczynie.
Teraz
chyba kolej na Zębową Wróżkę - pomyślała i uśmiechnęła się leciutko do swoich
przypuszczeń.
Ale nie, teraz była kolej na jakąś
przepowiednię.
- Przepowiednia mówi, że w dniu, kiedy
wszystkie planety utworzą równy rząd, na świat przyjdzie czworo dzieci, które
ocalą krainę Verilionu przed upadkiem. Takie zdarzenie miało miejsce szesnaście
lat temu, dwudziestego szóstego maja…
- Czyli wtedy, kiedy się urodziłaś.
Przyszłaś na świat dokładnie w tej
sekundzie, kiedy dokonała się koniunkcja planet – dokończyła wypowiedź młodsza
z kobiet.
Nie
takie bajki już słyszałam - pomyślała, ale zamiast tego powiedziała:
- Aha. I co w związku z tym? – Zaczęła
bardzo powoli przesuwać rękę w stronę telefonu leżącego na stoliku obok niej.
Miała nadzieję, że kobiety tego nie zauważą.
- W związku z tym musisz iść z nami –
odparła starsza takim tonem, jakby to było oczywiste.
Corrie nabierała coraz większego
przekonanie, że jej decyzja, żeby złapać telefon, wybiec na zewnątrz i zamknąć
drzwi a następnie zadzwonić do Colina jest słuszna. Mogłaby po prostu wybiec na
dwór w nadziei, że te wariatki jej nie dogonią, ale nie zamierzała ryzykować.
Mogłaby też wybiec, zamknąć drzwi i pognać do dyrektora cyrku, ale nie chciała
zostawiać kobiet samych w przyczepie. Jeszcze coś zepsują, albo stłuką szybę.
Smukłe palce dziewczyny znajdowały się w
odległości kilku centymetrów od komórki kiedy jakaś siła zmusiła ją do
położenia ręki z powrotem na kolano.
- Zostaw ten telefon. – To zabrzmiało
raczej jak uprzejma prośba niż groźba.
- C… C… Co to było? – Corrie pobladła
nieco.
- Magia. – Stwierdziła po prostu starsza z
kobiet.
Przez chwilkę pomyślała, że może nieznajome
mówią prawdę, ale szybko odrzuciła tę opcję.
- Możemy ci udowodnić, że magia istnieje. –
Zabrała głos ta młodsza.
Jakby czytała jej w myślach… Nie, to przecież nie jest możliwe.
- Niby jak?
- Weź nożyk.
- Po co? – zapytała dziewczyna
podejrzliwie.
- Po prostu go weź.
Corrie podeszła do szuflady i wyjęła z niej
mały nożyk.
- I co teraz? – zapytała.
- Rzuć nim we mnie.
- Że co?!
- No dalej, rzucaj!
Dobra,
proszę bardzo. Dziewczyna stanęła naprzeciwko swojej rozmówczyni, zważyła
nożyk w ręku i bardzo leciutko rzuciła.
Sztuciec wzbił się w powietrze i wylądował
tuż przed stopami kobiety.
- Mocniej.
Nie
ma sprawy.
Nóż znów szybował przez krótką chwilę, a
potem… zawisł w powietrzu!
Corrie opamiętała się i zamknęła lekko
rozchylone usta.
Nożyk z brzękiem opadł na podłogę.
Będziemy wdzięczne za wszystkie komentarze.