"Kroniki Strażników
24 czerwca 1912 roku
Słonecznie, 23 stopnie w cieniu
Lady Tilney stawia się punktualnie o dziewiątej do elapsji.
Ruch w śródmieściu zostaje zakłócony przez marsz protestacyjny oszalałych bab, które żądają praw wyborczych dla kobiet.
Szybciej założymy kolonie na Księżycu, niż kobiety otrzymają prawa wyborcze. Poza tym żadnych szczególnych wydarzeń.
Raport: Frank Mine, Krąg Wewnętrzny"
Gwendolyn to szesnastolatka, która niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nie jest przebojowa, nosi aparat na zębach, posiada jedną prawdziwą przyjaciółkę i jest dość niezdarna. Mieszka wraz z matką i dwójką rodzeństwa w wielkim domu swojej babci. W tym samym domu mieszka również Charlotta, jej rówieśnica, wraz z matką. Dziwna jest to rodzina, bowiem co pewien czas rodzi się w niej dziecko z genem, pozwalającym podróżować w czasie. Poza tym członkowie rodziny mają różne wizje ( ciotka Gwen ) oraz widują duchy (sama Gwen). Za posiadaczkę owego wyjątkowego genu rodzina oraz tajne stowarzyszenie Strażników do tej pory uważało Charlottę. I to ona przez całe dzieciństwo była przygotowywana do momentu, w którym gen się uaktywni. Uczono jej różnych języków, szermierki, dawnych obyczajów i historii. Jednak jak łatwo się domyślić, to nie Charlotta odziedziczyła ów gen, tylko Gwen, która do przenoszenia się w czasie nie została przygotowana wcale. A jednak to ona, wraz z podróżującym już od dwóch lat Gideonem, będzie musiała wypełnić misję.
Wraz z dwójką bohaterów rozpoczynamy podróż po Anglii począwszy od XVIII wieku a skończywszy na czasach przedwojennych XX wieku. Sekrety, magia, tajemnicza machina pozwalająca na kontrolowane podróżowanie w czasie, walki szermiercze, zazdrość, zaczątki miłości, ucieczki. Czytając książkę czuć, że autorka dopiero się rozkręca i jak przystało na pierwszy tom serii, mamy tu dopiero wprowadzenie i zaczątek akcji. Główni bohaterowie wzbudzili we mnie raczej rozbawienie, w pozytywnym sensie. Gwen to nieporadna młoda dziewczyna, usiłująca pozować na dojrzałą, lecz zdająca sobie sprawę z tego, że taką nie jest. Gideon to przystojniak wyglądający na bufona, który odkrywa, że woli jednak dziewczyny nieprzytakujące mu przy każdym słowie.
Akcja książki jest dość szybka, sporo się dzieje i sporo wiadomości do wchłonięcia. Styl lekki, czcionka spora, rozdziały krótkie, poprzedzielane raportami Strażników. Czyta się bardzo szybko. Typowo młodzieżowa książka, której zadaniem jest dać chwilę relaksu, bo nauk z niej czerpać raczej nie można.
Wątek miłosny dopiero się klaruje pod sam koniec tego tomu, więc przypuszczam, że w drugim nastąpi erupcja wielkiej miłości. I tego się właśnie obawiam. Sama historia jest jeszcze w miarę fajna i wciągająca, ale przy rozbudowanym wątku miłosnym dla mnie będzie zapewne nie do strawienia. Choć dla innych może być z kolei dużym plusem.
Jako, że jest to książka skierowana do młodszych ode mnie czytelników, nie będę jej oceniać, zachęcać czy odradzać. Dla mnie, jako dorosłej osoby w wieku średnim, była to dość zabawna i przyjemna chwila rozrywki, choć jeszcze nie wiem, czy będę kontynuowała tą przygodę.
Kocham całą serię! Najlepsze jest to, że w ogóle nie chciałam jej czytać, bo wszyscy inni ją czytali, z czystej przekory. Ale w końcu się przełamałam i proszę, teraz to jedna z moim ulubionych serii :)
OdpowiedzUsuńDodałam recenzję do wyzwania :)
Narobiłaś mi apetytu na tę serię
OdpowiedzUsuńCzytałam cała serię i bardzo miło wspominam, podobała mi się :)
OdpowiedzUsuń