piątek, 30 października 2020

Kwarantanna domowa ;p

 

 Pewnie niewielu z was wie, że od jakiegoś czasu pracuję w domu opieki jako opiekun medyczny. Tak jak pisałam w poprzednim poście, zajęcie to zupełnie zmieniło moje spojrzenie na świat i wywróciło priorytety do góry nogami. Większość ludzi otrząsa się z niesmakiem. Jak można zmieniać pieluchy starym ludziom? Ścierać ich rzygi, myć, karmić, opatrywać odleżyny? A ja Wam powiem. Można. Nie ma nic smutniejszego od oglądania ludzi, którzy życie poświęcili pracy, rodzinie, pasjom, a na koniec lądują zupełnie sami w domu opieki, zdani na dobre chęci (lub niechęci) personelu, który w większości ma ich głęboko gdzieś. Przerażenie bierze, kiedy dowiaduję się, że ta kobieta, która nie potrafi normalnie zjeść, wlewa kompot do zupy i wszystko je palcami, kiedyś była księgową, ma dużą rodzinę, na ścianach jej pokoju wiszą zdjęcia dzieci, wnuków, psów. I tylko to jej zostało, choć ona nawet nie kojarzy kto jest na zdjęciach:( Albo ten gościu, który wszystkich denerwuje, bo pluje jedzeniem, ciągle wrzeszczy i nie stroni od użycia pięści. Jego żona mówi, że był niesamowicie spokojnym człowiekiem, dbał o rodzinę, prowadził firmę, lubił podróże. Z dnia na dzień stał się agresywnym, antypatycznym, sikającym pod siebie facetem a całe przeszłe życie poszło w niepamięć. Uwierzcie mi, styczność z takimi ludźmi naprawdę zmienia spojrzenie na świat. A wywołanie uśmiechu na ustach sparaliżowanej, w pełni przytomnej, ogarniętej wielkim bólem osoby, daje wielkiego kopa i sprawia, że życie ma jakiś sens. Ale ja nie o tym miałam pisać.


Jak można się domyślić po tytule posta siedzę w domu na kwarantannie. Czekam na wynik testu, choć wiem, że będzie pozytywny. Wielu moich podopiecznych zachorowało, wielu opiekunów również. Smutny to czas, kiedy ludzie zostają zostawieni samym sobie, bez pomocy lekarza, bez szans na życie. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę ale pacjenci domów opieki, jeżeli wedrze się tam wirus, są praktycznie całkowicie pozbawieni opieki lekarskiej. Jeżeli nie pomoże im opiekun, to nikt im nie pomoże. A opiekunowie również chorują. W miejscu, w którym pracuję jest ponad dwudziestu opiekunów. Na tą chwilę zostało pięciu a i oni wykazują oznaki zarażenia. Nie chcę nawet myśleć o tym co zastanę po powrocie do pracy.

I wiecie co? Wszyscy nosiliśmy maseczki, fartuchy ochronne, dezynfekowaliśmy wszystko co się dało. Maseczka nie chroni w żadnym wypadku. Jedyne co powoduje to wzmożone zmęczenie, duszności i niedotlenienie. 



Zamiast nosić maseczki, powinniśmy raczej zadbać o wzmocnienie odporności. Dużo świeżego powietrza, mnóstwo witaminy C oraz jak najmniej stresu.

Tak więc siedzę, choruję i zdycham z nudy. Niemożność wyjścia mnie rozwala. No żeby człowiek był zamknięty we własnym domu jak w więzieniu, co za koszmarne przeżycie. Fakt, jestem chora. Źle się czuję i wcale nie mam siły na jakieś wielkie wyjścia. Ale kurczę, w życiu sporo razy chorowałam, bardzo często chodziłam nawet chora do pracy i nigdy do tej pory nie czułam się tak zniewolona. Dzwonią, żeby sprawdzić czy jestem w domu. Policja trzy razy dziennie każe mi machać przez okno. Musiałam zainstalować aplikację, w której jest program monitorujący. Ludzie! Toż ja na grypę chora jestem, nie na dżumę. Wybaczcie, pomimo tego, że widzę dużo chorych ludzi, wiem, że wirus jest, to mimo wszystko uważam, że afera covidowa przechodzi samą siebie. Ludzie co roku chorowali na grypę, umierali na powikłania pogrypowe itp. ale teraz to po prostu psychoza jakaś. Nie chcę absolutnie nikogo urazić, bo zapewne wielu z Was wierzy we wszystko co piszą i mówią w mediach, jednak ja jestem przekonana, że to co się dzieje nikomu na dobre nie wyjdzie. 


Mam teraz okazję, żeby czytać. Coś tam czytam ale szału nie ma. Nie chce mi się. Nic mi się nie chce szczerze mówiąc. Nie mam ochoty na oglądanie filmów, na granie, czytanie, na cokolwiek. A wszystko przez to, że nie mogę wyjść. I nie chodzi o to, że chciałabym wyjść. Chodzi o to, że czuję się pozbawiona wolności, że nie mogę sama zdecydować. Po prostu jestem więźniem w tym momencie. Bo wierzcie lub nie, sama mam na tyle zdrowego rozsądku, że nie wychodziłabym, żeby zarażać innych. Ale jeżeli ja się boję kurczę śmieci wynieść to już paranoja:(

Świecie, wracaj do normalności!


A Wam wszystkim życzę, żebyście nigdy nie musieli czuć się uwięzieni, żeby wirus Was ominął szerokim łukiem, i żeby pozostał w nas wszystkich jeszcze jakiś zdrowy rozsądek.

Do następnego:)

wtorek, 6 października 2020

Dacie wiarę? To już rok, jak przestałam pisać na blogu!

 Nie zliczę ile razy trzymałam strzałkę myszki na ikonie bloga. Chciałam, nie chciałam, kusiło, byłam twarda. Był czas, że nie wyobrażałam sobie dnia bez przeczytania chociaż kilku stron książki. Był czas, kiedy po prostu musiałam opisać wrażenia po skończonej lekturze. I nagle przestałam zarówno czytać, jak i mieć ochotę na pisanie czegokolwiek. Oczywiście nie zaprzestałam czytania całkowicie. Jednak z 10-12 książek miesięcznie, zrobiła się książka jedna. Jedna! toż to szok i niedowierzanie. Bywają dni, kiedy nie czytam wcale. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nadal kocham książki. Nadal mam ich w nadmiarze. Zrezygnowałam jednak z Legimi. Nie chodzę do biblioteki. Kochałam chodzić do biblioteki!!! Powiem Wam, że kompletnie nie pojmuję co się ze mną stało. Totalny mol książkowy, jakim byłam od dziecka, nagle przestał czytać. I muszę przyznać bez bicia, że nie przeszkadza mi za bardzo ten stan. Przestałam mieć parcie na nowości, nie ścigam się już z czasem przy przewracaniu stronic. Choć nadal zadziwia mnie brak wewnętrznego przymusu czytania, zaczęło mi być z tym dobrze. Powiem Wam też, że brakowało mi bloga. Przestałam czytać, siłą rzeczy przestałam pisać. A co za tym idzie, przestałam tu nawet zaglądać. Bo za każdym razem jak tu weszłam, czułam pustkę. Wiem, nie zaczyna się stania od "bo". Na szczęście jestem u siebie, piszę co chcę i będę zaczynała zdania od "bo", "albo" i "więc":)

Czemu w ogóle tu teraz siedzę i piszę te bzdety, których pewnie nikt nie przeczyta? Nie mam pojęcia. Poczułam nagłą potrzebę wejścia, zajrzenia do starego życia. Brakuje mi Was, ot co:) 

Rok to ogrom czasu. Nie jestem już tą osobą, która pisała tutaj przez kilka lat. Ci, którzy tu zaglądali, zapewne zauważą różnicę. Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, wręcz stanęło na głowie, robiąc ze mnie osobę, jaką teraz jestem. I wiecie co? Lubię tę osobę o wiele bardziej od tamtej, choć jej oczywiście też nic nie brakowało:D Jestem wolna. Przestałam się przejmować pierdołami. Mało co jest w stanie mnie ruszyć ( nie mylić ze wzruszyć ). Mam męża, który daje mi wolność. Mam dzieci, które napawają mnie dumą. Mam pracę, która każdego dnia pokazuje mi jacy jesteśmy maluczcy i jak niewiele znaczy to wszystko, do czego całe życie biegniemy. Wiecie, to chyba właśnie ta praca, praca ciężka fizycznie i bardzo wykańczająca psychicznie, pozwoliła mi się wyzwolić z życia w schemacie, życia według od dziecka wbijanych zasad, życia w biegu, życia w klatce. Pokazała mi kim stanie się większość z nas, jak bezsensowny jest wyścig szczurów i ubieganie się o przychylność ludzi, którzy kompletnie na to nie zasługują. Nie zależy mi już, żeby każdy mnie lubił. Mam w głębokim poważaniu to, co myślą o moim życiu inni. Jestem szczęśliwa, moje dzieci są zdrowe, mam gdzie mieszkać i co jeść. Że skromnie? I dobrze. Czuję głęboką pokorę. Czuję radość życia. Widzę drobiazgi otaczające mnie w naszym pięknym, niedocenianym świecie. Otworzyłam oczy. Wiem, brzmię jak nawiedzona:) Nie jestem. 

Kochani zapomniani. Tęskniłam. Myślałam. Dojrzałam. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zajrzy, że nie zniknęłam całkowicie ze strefy blogowej. Wprawdzie nie mam pojęcia po co to napisałam ale jest mi z tym znacznie lżej, znaczy się miało jakiś sens. Przynajmniej dla mnie:) 

Serdeczne pozdrowienia dla moich ulubionych blogerów, oni będą wiedzieć, że o nich chodzi:)

Mam ochotę krzyknąć KOCHAM WAS ale to już by była przesada:D

Być może do następnego, może książkowego, a może bzdetnego. Żyjcie dobrze.


(Tę książkę zaczęłam czytać w sierpniu:))) i jeszcze jej nie skończyłam. Szok )