"Jak to jest, kiedy się wierzy, że wszystko dookoła ci się przygląda? Gdy zanim przesuniesz kamień, musisz najpierw przebłagać demona, którego spokój naruszasz?"
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Tłumaczenie: Maciej Miłkowski
Rok wydania: 2018
Ilość stron:272
Kraj:Wielka Brytania
Zawsze zastanawiałam się po co ludzie aż tak ryzykują życiem czy zdrowiem. Podziwiam ich hart, odwagę i niekiedy szaleństwo, jednak nie jestem w stanie zrozumieć tego pędu do zdobywania, do nowych wyzwań, do ryzyka. Niemniej fascynują mnie tacy ludzie, lubię czytać o ich dokonaniach, może dlatego, że ja w sobie nie mam za grosz duszy ryzykanta.
Nie wiem czy sięgnęłabym po tę akurat powieść, gdyby nie Kasia organizująca Book Tour, na który dałam się namówić po raz pierwszy w życiu:) I muszę przyznać, że spodobała mi się taka akcja.
Co do samej książki...spodziewałam się czegoś znacznie mroczniejszego.
Jest rok 1935. Grupa Anglików szykuje się do zdobycia Kanczendzongi, trzeciej najwyższej góry świata. Pięciu mężczyzn, wśród nich dwaj bracia, oraz gromada Szerpów wspomagająca swoją siłą całą wyprawę. Doktora Pearce, główny bohater oraz narrator, porzucił swoje dotychczasowe życie, szansę na awans, narzeczoną, by towarzyszyć bratu w spełnieniu ich marzenia. O tej górze marzyli od dzieciństwa. I chociaż na co dzień nie są w najlepszych stosunkach, to młodszy z braci ma nadzieję, iż ta przygoda ich do siebie zbliży.
Wiele lat temu tą samą drogę przemierzała inna wyprawa. Niestety, z tamtej niewielu wróciło żywych. Ten, który przeżył staje się zaczątkiem niepewności towarzyszącej doktorowi od samego początku wspinaczki. Do budowania aury zagrożenia dokładają się wierzenia i przesądy Szerpów, mijane co jakiś czas kopce pamięci oraz pogarszające się warunki atmosferyczne. Powoli psychika Pearce'a zaczyna płatać mu figle. A może to nie wina wysokości? Może na trasie dzieje się coś, czego nikt nie przewidział?
Muszę przyznać, że książkę czyta się bardzo szybko i płynnie. Nie ma w niej przestojów czy dłużyzn, zresztą sama w sobie jest dość krótka. Niemniej nie jestem zadowolona. Spodziewałam się naprawdę mrocznej historii, takiej wywołującej dreszczyk. Dreszczyku nie było. Nie było w ogóle zbyt wielu emocji. Postaci z tej historii są płaskie i praktycznie nic się o nich nie dowiedziałam. Nie byłam sobie nawet w stanie dobrze wyobrazić ich wyglądu, o charakterach nie wspomnę. Jedyną osobą, jaką poznałam, był narrator, czyli doktor Pearce. Szkoda, że autorka nie pokusiła się o rozbudowanie postaci, bo wtedy odbiór mógłby być znacznie lepszy. Zwłaszcza, że nie można odmówić autorce talentu do tworzenia opisów, bo te były plastyczne i skutecznie tworzyły klimat. Łatwo mogłam sobie wyobrazić ryk wiatru, skrzypienie śniegu czy siekący mróz. Tym bardziej mnie dziwi takie potraktowanie bohaterów. Pierwszoosobowa narracja zmusza czytelnika do patrzenia na wszystko oczyma człowieka, który od początku odczuwa niepokój. Dobry zabieg, dzięki któremu czytelnik ulega psychozie bohatera. Nie mogę powiedzieć, że powieść jest zła. Absolutnie nie. Jest odpowiednia oprawa, klimat i dobra fabuła. Dla mnie było jednak czegoś za mało. Nie potrafiłam się wczuć, nie poczułam strachu, współczucia, nic. Przeczytałam i tyle. Może jednak Wam się bardziej spodoba.
Nie wiem czy sięgnęłabym po tę akurat powieść, gdyby nie Kasia organizująca Book Tour, na który dałam się namówić po raz pierwszy w życiu:) I muszę przyznać, że spodobała mi się taka akcja.
Co do samej książki...spodziewałam się czegoś znacznie mroczniejszego.
Jest rok 1935. Grupa Anglików szykuje się do zdobycia Kanczendzongi, trzeciej najwyższej góry świata. Pięciu mężczyzn, wśród nich dwaj bracia, oraz gromada Szerpów wspomagająca swoją siłą całą wyprawę. Doktora Pearce, główny bohater oraz narrator, porzucił swoje dotychczasowe życie, szansę na awans, narzeczoną, by towarzyszyć bratu w spełnieniu ich marzenia. O tej górze marzyli od dzieciństwa. I chociaż na co dzień nie są w najlepszych stosunkach, to młodszy z braci ma nadzieję, iż ta przygoda ich do siebie zbliży.
Wiele lat temu tą samą drogę przemierzała inna wyprawa. Niestety, z tamtej niewielu wróciło żywych. Ten, który przeżył staje się zaczątkiem niepewności towarzyszącej doktorowi od samego początku wspinaczki. Do budowania aury zagrożenia dokładają się wierzenia i przesądy Szerpów, mijane co jakiś czas kopce pamięci oraz pogarszające się warunki atmosferyczne. Powoli psychika Pearce'a zaczyna płatać mu figle. A może to nie wina wysokości? Może na trasie dzieje się coś, czego nikt nie przewidział?
Muszę przyznać, że książkę czyta się bardzo szybko i płynnie. Nie ma w niej przestojów czy dłużyzn, zresztą sama w sobie jest dość krótka. Niemniej nie jestem zadowolona. Spodziewałam się naprawdę mrocznej historii, takiej wywołującej dreszczyk. Dreszczyku nie było. Nie było w ogóle zbyt wielu emocji. Postaci z tej historii są płaskie i praktycznie nic się o nich nie dowiedziałam. Nie byłam sobie nawet w stanie dobrze wyobrazić ich wyglądu, o charakterach nie wspomnę. Jedyną osobą, jaką poznałam, był narrator, czyli doktor Pearce. Szkoda, że autorka nie pokusiła się o rozbudowanie postaci, bo wtedy odbiór mógłby być znacznie lepszy. Zwłaszcza, że nie można odmówić autorce talentu do tworzenia opisów, bo te były plastyczne i skutecznie tworzyły klimat. Łatwo mogłam sobie wyobrazić ryk wiatru, skrzypienie śniegu czy siekący mróz. Tym bardziej mnie dziwi takie potraktowanie bohaterów. Pierwszoosobowa narracja zmusza czytelnika do patrzenia na wszystko oczyma człowieka, który od początku odczuwa niepokój. Dobry zabieg, dzięki któremu czytelnik ulega psychozie bohatera. Nie mogę powiedzieć, że powieść jest zła. Absolutnie nie. Jest odpowiednia oprawa, klimat i dobra fabuła. Dla mnie było jednak czegoś za mało. Nie potrafiłam się wczuć, nie poczułam strachu, współczucia, nic. Przeczytałam i tyle. Może jednak Wam się bardziej spodoba.